Choć majówka się skończyła i grille przy większości domów już przycichły, w przestrzeni publicznej wciąż unosi się zapach dobrze przypieczonej kiełbasy. A dokładnie – kiełbasy wyborczej.
Ten specjał, serwowany z zapałem przez polityków wszelkiej maści, jest tradycyjnym daniem sezonowym, występującym najobficiej w okolicach kampanii prezydenckiej. Smakowita, pachnąca obietnicami, często podawana z dodatkiem soczystej retoryki i przyprawiona szczyptą populizmu, budzi apetyt, nawet jeśli z doświadczenia wiadomo, że po zjedzeniu może pojawić się… polityczna zgaga.
Ale któż by się powstrzymał?
POLAK GŁODNY, POLAK WYBORCZY
Zastanówmy się – kto najbardziej łapie się na ten smakowity kąsek? Odpowiedź jest tak wielowarstwowa, jak dobrze przyprawiona kaszanka. Z jednej strony mamy seniorów, którzy z rozrzewnieniem wspominają czasy, gdy w kolejce po kiełbasę naprawdę trzeba było stać. Dziś kiełbasa przychodzi do nich sama – nie w reklamówce z mięsnym towarem deficytowym, lecz w postaci dobrze ubranego kandydata, który deklaruje 13., 14., a może nawet 21. emeryturę. I jak tu się nie wzruszyć?
Z drugiej strony – młodzież. Ambitna, czasem trochę zagubiona, a czasem po prostu zmęczona tempem życia. Dla nich kiełbasa ma inny smak – darmowe mieszkania, tani kredyt, hulajnogi na prąd i pracodawcy, którzy płacą więcej niż zagraniczni kuzyni. Jednym słowem: obietnice przyszłości, choćby nawet była ona podana na zimno.
Nie sposób nie wspomnieć o klasycznych „kanapowcach telewizyjnych” – osobach, które codziennie wieczorem przyjmują polityczne kalorie w postaci programów informacyjnych, z których każdy ma swój własny przepis na rzeczywistość. Ci, karmieni regularnie jedną stacją, są w stanie przyswoić każdą kiełbasę, pod warunkiem, że jej producent ma logo zgodne z ich światopoglądem. Smacznego!
STUDIO, ŚWIATŁA, KIEŁBASA!
W sezonie wyborczym polityka przypomina nieco program kulinarny. W studiu telewizyjnym pojawiają się kandydaci – każdy przynosi swój przepis. Jest dużo mąki (czytaj: słów), trochę tłuszczu (czytaj: wazeliny dla wyborców), szczypta soli (czyli krytyka konkurencji) i koniecznie przypalone kiełbaski, bo jak nie przypalić komuś ambicji, to po co w ogóle siadać do debaty?
Debaty prezydenckie to już klasyka – coś między meczem MMA a próbą chóru, w którym każdy śpiewa inną melodię. Zamiast pieśni „Witaj majowa jutrzenko”, słychać raczej „Ja zrobię to lepiej”, „Nie znasz się, kolego” i „Twoja partia, to proszę pana…”. Wszystko oczywiście w trosce o obywatela, który siedzi z boku i w jednej ręce trzyma pilota, a w drugiej kalkuluje: „Czy jeśli ten obiecuje 1000 zł miesięcznie na psa, a tamten darmowy Netflix, to który tak naprawdę chce mojego dobra… i gdzie jest haczyk?”.
No i nie można zapomnieć o „brudkach”. Tak jak w kiełbasie przemysłowej lepiej nie pytać, co jest w środku, tak i w polityce lepiej czasem nie zaglądać za kulisy. Kandydaci chętnie wyciągają sobie nawzajem przeszłość, cytaty sprzed dziesięciu lat, słowa wyrwane z kontekstu i dawne błędy. Smakuje to czasem jak przesmażona kiełbasa z wczorajszego ogniska – nadal zjadliwa, ale niekoniecznie zdrowa.
WSZYSCY JESTEŚMY SMAKOSZAMI
Nie łudźmy się – każdy z nas w pewnym momencie łapie się na ten zapach. Bo przecież wszyscy chcemy, żeby było lepiej. Jedni marzą o cichym życiu, drudzy o wielkich reformach, trzeci o tym, żeby chociaż raz ktoś dotrzymał słowa. Kiełbasa wyborcza działa jak reklama szamponu – niby wiesz, że to bajka, ale i tak kupujesz. Bo może, tym razem, włosy rzeczywiście będą bardziej lśniące. Albo ulice czystsze. Albo podatki mniejsze.
Czy media mają w tym udział? Ależ oczywiście. Media to jak grill – bez nich kiełbasa byłaby tylko surowym mięsem. To one nadają smak, opiekają emocje, obracają kandydatów z jednej strony na drugą i posypują przyprawą emocji. A że czasem coś się przypali? No cóż – to tylko zwiększa klikalność.
I co dalej?
Po wyborach zwykle przychodzi czas na dietę. Wyborcy budzą się z letargu, zerkają na rachunki, patrzą, czy kiełbasa była faktycznie taka dobra, czy może tylko się tak wydawało. Ale nie martwmy się – kolejna porcja już się przygotowuje. Kucharze polityczni nie śpią. Nowe receptury są testowane w partyjnych laboratoriach, a spin doktorzy sprawdzają, czy da się zrobić kiełbasę bez mięsa, ale z dużą ilością smaku i kolorowej etykiety, być może z dodatkiem smakowitych robaczków.
W końcu polityka to gra o głosy. A głos, jak wiadomo, najlepiej zdobyć przez żołądek.
Autorka felietonu: Aleksandra Ślozowska.
ℹ️ Jeśli uważasz, że to co robimy ma sens, to możesz wspierać codzienne działania Fundacja Twoje VETO na kilka sposobów – szczegóły w menu WSPARCIE.
